Podczas dowolnego nowego wydania pakietu – czy to Apache OpenOffice czy to LibreOffice – ze strony użytkowników systematycznie pada dobrze znane twórcom pytanie: „dlaczego oni nie zjednoczą swoich wysiłków”. Użytkownicy jak to użytkownicy, nie ponosząc żadnego wkładu własnego w rozwój aplikacji, uważają się za znakomitych koordynatorów i bez wahania skłonni są do wykonywania menadżerskich roszad. Na nasze szczęście projekty FLOSS cechuje nie demokracja, a merytokracja, co znacząco zmniejsza ryzyko zniszczenia cudzego wysiłku.
Podobnie jak i w innych sytuacjach, i w tej należałoby spróbować zrozumieć postawę konsumentów. Użytkownik chciałby „darmowego Excela”, a jedynie co dostaje to darmowego Calca. Gdy widzi dwie identyczne aplikacje, ogarnia go zdenerwowanie wywołane dzieleniem cudzych wysiłków. Wszakże jak ma powstać „darmowy Excel” gdy inżynierowie ze sobą nie współpracują? Temu poglądowi nie można odmówić racji, jednakże można mu już odmówić czegoś w rodzaju istotności. „Jedność” jest ważna w walce przeciwko monopoliście, ale „wolność wyboru” i „wolność do samostanowienia” (inżynierów do ich projektów) stoi znacznie wyżej od zachcianek użytkowników z roszczeniową postawą. Konsekwencją jest nie tak dynamiczny rozwój, zwłaszcza względem monopolisty. Również nie należy się spodziewać, aby ktokolwiek zmienił model rozwoju oprogramowania dla anonimowych, internetowych pokrzykiwaczy. Ci ostatni (choć niereprezenatywni) są autoagresywnymi beneficjentami cudzej pracy, bez prawa do głosu. Prawo to można nabyć bez żadnego problemu (wystarczy być aktywnym i merytorycznym), lecz niestety, wysiłek ten zwykle nie jest podejmowany przez piewców jedności.
Pojęcie „społeczności” jest bardzo szerokie. W projektach Wolnego Oprogramowania wyróżniamy społeczności deweloperów, testerów, tłumaczy, grafików, (forumowych) pomocników i naturalnie, użytkowników. Ci ostatni nie wiedzieć dlaczego uważają, że społeczności deweloperów wszelkich projektów (AOO, LibreOffice, GNOME Office, Calligra Suite) powinny porzucić swoje dotychczasowe projekty i zjednoczyć się, aby móc szybko i sprawnie zbudować oczekiwanego przez nich darmowego Excela.
Natomiast sama społeczność użytkowników jest mocno podzielona, jeszcze bardziej rozlazła i niezdecydowana. Zewsząd można usłyszeć utyskiwania na wiele „palących problemów”, np. od czasu wydania Microsoft Office’a 2007, społeczność OpenOffice.org domagała się zmiany „starego i brzydkiego interfejsu rodem z lat 90-tych” na nowoczesny, odpowiadający standardom XXI wieku. Najlepiej wdrażając płatną Wstążkę konkurencji, zachowując przy tym zerowy koszt samego oprogramowania.
W tym właśnie momencie, z samego faktu podziału może wyłonić się jedna, istotna dla konsumentów korzyść. OpenOffice 4.0 pod opieką Apache i przy kontrybucji IBM-a ma zaoferować pakiet z interfejsem Lotusa, LibreOffice natomiast – przynajmniej w najbliższym czasie – zachowa stare, ale i sprawdzone menu kompaktowe, które odpowiada milczącej wielkości. Społeczności użytkowników nie pozostaje nic innego jak tylko się cieszyć. Obecny stan oznacza bowiem tylko jedno – zaspokojone zostaną fanaberie głośnych krzykaczy bez płacenia za to wysokiej ceny. Na rynku pozostanie hybryda OpenOffice’a i Symphony oraz LibreOffice z dobrze znanym i lubianym interfejsem, a za jakiś czas okaże się czy głośna mniejszość była reprezentatywna dla ogółu, czy Apache OpenOffice upadnie, a LibreOffice zgarnie wszystko, czy tendencje okażą się być zgoła inne.
Ten jeden przykład udowadnia, że brak porozumienia w środowisku inżynierów może z korzyścią działać na środowisko konsumentów. Rzecz w tym, że brak porozumienia nie wynika z chęci „zrobienia konsumentom dobrze” w inny sposób, a z chęci dominacji, przejęcia wpływów i potencjalnych zysków. Zasadnicze pytanie brzmi: z kim powinni trzymać użytkownicy?
Odpowiedzi na to polityczne pytanie postaram się udzielić, przedstawiając kilka faktów wynikających z konfrontacji tych dwóch środowisk. Szanowni państwo! W lewym narożniku… Rob Weir, korporacyjny chłopiec, długoletni pracownik IBM-a i usta projektu Apache OpenOffice! Inżynier, bloger, a także przewodniczący komitetu technicznego ds. rozwoju normy OpenDocument w OASIS! W prawnym narożniku… Italo Vignoli, jeden z założycieli oraz członek Rady Dyrektorów The Document Foundation, odpowiedzialny za marketing i komunikację. Jest również międzynarodowym rzecznikiem projektu. Od września 2004 do końca 2010 roku był członkiem projektu marketingowego OpenOffice.org.
Niezrealizowane obietnice
Mawia się, że na szacunek pracuje się latami, a stracić można go w ułamku sekundy. IBM jako kontrybutor OpenOffice.org nie sprawdził się – i jeśli wierzyć jego aktualnym rywalom – nigdy nie był szanowany w środowisku społeczności. Firma ta już od wielu lat specjalizowała się publikacji nic nieznaczących ogłoszeń prasowych, a także w zarzucaniu zalążkowych kontrybucji. Dowodem na tę politykę są archiwalne ogłoszenia. W grudniu 2006 roku IBM zapowiedział zintegrowanie API IAccessible2 z OpenOffice.org, co pozwolić miało na jego ówczesne wdrożenie w stanie Massachusetts. Integracji tej nie dokonano do tej pory, a zapowiedziana powtórnie została na czas wydania Apache OpenOffice 4.0, którego wydanie zaplanowano na koniec 2012 roku. Bez wątpliwości nowy OpenOffice nie zostanie wydany na czas (musi go jeszcze poprzedzić wersja 3.5), co pozwala IBM-owi osiągnąć poślizg liczący już… 6 lat!
Michael Meeks (TDF) przywołuje inną deklarację. We wrześniu 2007 roku Doug Heintzman obiecał oddelegowanie przynajmniej trzydziestu pięciu chińskich deweloperów do pracy nad podstawami OpenOffice’a. Zamiast tego jednorazowo nadesłano trochę kodu Symphony zawierającego śmieci i dublujące się funkcje. Kod pozbawiony obiecanych opiekunów nie został zintegrowany z pakietem (z małymi wyjątkami jak filtr Lotusa Word Pro) i umarł śmiercią naturalną.
W obliczu nowych faktów (zwolnienia wszystkich opiekunów przez Oracle w 2010 r., a także eksodusu większości społeczności), IBM zdaje się, został zmuszony stać się głównym jeśli nie de facto jedynym koniem pociągowym dla projektu. Sama fundacja Apache nie zajmuje się rozwojem OpenOffice’a, a jedynie firmuje go swoją marką i zapewnia infrastrukturę do rozwoju produktu. Trzon deweloperski zdominowany jest przez IBM-owców z Pekinu i – jeśli wierzyć oficjalnej liście kontrybutorów – liczy 10 osób.
Zarzuty o FUD
Rob Weir na wiki projektu przedstawia się jako utalentowany programista. W spektrum jego zainteresowań wchodzi „C/C++, Java, Python, XML, ODF, Performance tuning”, lecz pomimo tego najczęściej stosowanym przez niego językiem jest czysty angielski. Pan Weir w ostatnim czasie zasłynął nie z pracy inżyniera, a ze swojej roli blogera i ewangelizatora, który prostował „szepty” i „niesnaski” rzekomo siane przez konkurencję. I tak zapoznać się można z jego cyklem wpisów „LibreOffice’s Dubious Claims”, gdzie w swoim stylu rozprawia się z konkurencją.
W części pierwszej dowiadujemy się, że statystyki ściągnięć LibreOffice nic nie znaczą. Przede wszystkim dlatego, że pan Weir ma obiekcje co do ich sposobu naliczania, ale także do ich wysokości. Italo Vignoli przy każdej sposobności z dumną eksponuje małe sukcesy fundacji i wylicza m.in. ponad 18 milionów pobrań LibreOffice, licząc od 25 stycznia 2011 roku. Weir szydzi z tego wyniku i porównuje to do pobrań Apache OpenOffice z serwerów SourceForge.net, gdzie licznik dobił do 18,207,610 pobrań w samym wrześniu. Tę kontestację wieńczy krótkim podsumowaniem:
A więc oba projekty są sobie równe, tak? Właściwie to nie, wcale! Musisz wziąć pod uwagę jeszcze przerwę w czasie. Licznik LibreOffice działa od stycznia 2011, a licznik OpenOffice działa od maja 2012. Tak więc OpenOffice w kilka miesięcy został pobrany tak samo wiele razy jak LibreOffice przez pierwsze dwa lata
Trudno podważyć ten fakt, gdy wszystko zdaje się przemawiać na korzyść stanowiska pana Weira. Rzecz w tym, że są też rzeczy, o których Weir nie mówi. Przede wszystkim takie, że marka „OpenOffice” funkcjonuje w świadomości konsumentów od blisko dwunastu lat. Marka „LibreOffice” choć popularna w środowisku geeków, nie przebija się wystarczająco mocno do szerszej świadomości konsumentów, a rozszerzenie tego procesu zajmie znacznie więcej czasu niż 2 lata.
Analogiczny problem miał sam IBM udostępniając Lotusa Symphony 1.3 i 3.0. Choć produkt bazował na OpenOffice.org i cechował się nowym interfejsem, niewielu konsumentów go chciało. Wymuszając wewnątrz strukturalne migracje i podpisując porozumienie w Canonicalem, IBM w niecały rok osiągnął liczbę 12 mln użytkowników i 50 mln pobrań. Czy jest to wynik znacząco lepszy? Jeśli na tej samej szali postawimy możliwości niedochodowej fundacji i globalnej korporacji, to nagle okazuje się, że efekty działań IBM-a wcale nie oszałamiają. Sam IBM – pomimo prowadzenia podwójnej gry – świetnie zdaje sobie z tego sprawę, co poskutkowało uśmierceniem marki Lotus Symphony oraz zapowiedzeniem powstania „OpenOffice IBM Edition„, co z kolei pozwoli w sposób łatwy podpiąć się pod sukces dawnej społeczności i żerować na jej marce.
Najważniejsze pytanie jednak nigdy nie zostało postawione, a obnaża ono bezsens złośliwości ajbiemowca. „Co z tego, panie Weir?”.
Rob Wier pastwi się nad statystykami pobrań i na siłę próbuje udowodnić wyższość swojego projektu, tak jakby jakakolwiek statystyka ściągnięć miała wpływ na decyzję użytkownika końcowego. W rzeczywistości nie ma żadnego wpływu, ale dla pewnych osób jest na tyle ważna, że stała się idealnym pretekstem do podarowania przysłowiowego pstryczka w nos.
W części drugiej Weir podważa rozmiar społeczności i jej dorobek, w części trzeciej natomiast stara się przedstawić realną liczbę stałych kontrybutorów, która w jego odczuciu jest naturalnie sporo niższa i nie tak optymistyczna jak jest to przedstawiane w ogłoszeniach prasowych fundacji.
Na pierwszy ogień poszli użytkownicy zarejestrowani na Wiki, których znacząca większość została określona jako „puste konta”, „konta autopromocyjne” lub „spam”. Fundacja TDF szczyci się liczbą wolontariuszy przekraczającą trzy tysiące osób. Z analiz Weira wynika, że blisko 60% użytkowników dokonało zero edycji, 583 użytkowników dokonało jednej edycji, a 449 użytkowników aż dwie, co jasno implikuje sztuczną nadętość społeczności LibreOffice. Oczywiście nawet w tym absurdalnym rankingu to Apache OpenOffice jest lepszy, gdyż osiągnął pułap 87 tysięcy użytkowników.
Osobiście jestem związany z tym środowiskiem od 2005 roku. Na rzecz OpenOffice.org pracowałem do 2010 r., a kiedy powstało LibreOffice, to jemu następnie postanowiłem poświęcać swój czas. W obu przypadkach mam oficjalne konto, które jest puste – a w ocenie Weira służące autopromocji. Rzecz w tym, że o ile dla OpenOffice’a faktycznie jestem martwą duszą, to dla LibreOffice – pomimo zerowej aktywności na wiki – uczestniczę w procesie tłumaczenia pakietu od czasu wydania LibreOffice 3.4. Weir stara się umniejszyć znaczeniu społeczności w całkowicie niezrozumiały sposób. Kiedy mu to wypomniałem, i dodałem, że OpenOffice nadal nie dorobił się polskiej lokalizacji, a jego analizy nie mają odzwierciedlenia w rzeczywistości, mój komentarz został… niedopuszczony do publikacji!
Na podobną prewencyjną cenzurę natknęli się i inni użytkownicy, co zostało odnotowane na blogu Italo Vignoliego.
W kolejnej części przeczytamy, o niesprawiedliwym wliczaniu dorobku społeczności deweloperów w statystyki LibreOffice. Chodzi o portowanie (zgodnie z licencją) zmian z OpenOffice’a do LibreOffice. Weir z żalem pisze o „nazwiskach kolegów z IBM-a”, formalnych kontrybutorów OpenOffice’a, które znalazły się na stronie z zasługami projektu LibreOffice. Takie pozytywne wyróżnienie można by to było uznać za życzliwość godną naśladowania, jednak tkwi w niej jedno, wielkie zło – zwiększanie statystyk konkurencji, a to jest już niedopuszczalne! Weir zauważa również, że 10% inżynierów (głównie pracownicy SUSE i RedHata) odpowiadają za 90% zmian, podczas gdy reszta to okolicznościowi kontrybutorzy, którzy rozwiązali jakiś problem i już nie wrócili do współpracy (166 z około 550 ludzi).
Być może faktycznie jest to problem, nad którym warto się pochylić. A jak sytuacja wygląda w samym Apache? Pod koniec października br. Weir na forum wystosował odezwę do społeczności i zachęcał do wpisywania się na listę wolontariuszy, która obejmuje dosłownie wszystkich. Deweloperów, grafików, tłumaczy, ludzi odpowiedzialnych za skład dokumentacji i za marketing, a nawet forumowych pomocników co jest ewenementem. Suma najbardziej zaangażowanych ze wszystkich wyniosła zaledwie 80 kontrybutorów.
Inne zatargi
Czym w istocie są analizy pana Weira? Ja je postrzegam jako zbędne kąśliwości. Weir bierze na tacę ogłoszenia departamentu marketingu, wycina fragmenty i nobilituje je do niewiarygodnie ważnych myśli, po czym po kolei, jedną za drugą, obala i wykazuje ich fałszywość. Jego praca jest tak bezużyteczna, że jedyne co osiągnął, to rozsierdził starego, gorącokrwistego Włocha. Użytkownicy nie dbają o liczbę pobrań, wolontariuszy lub deweloperów, a o efekt! Ten natomiast przedstawiał się następująco: „projekt umarł, przez ponad rok OpenOffice nie dostał ani jednej aktualizacji, a wydana z opóźnieniem nowa wersja nie jest zlokalizowana”. Innym faktem jest, że biznesowi, instytucjonalni oraz domowi użytkownicy przez rok przerwy mogli z powodzeniem używać LibreOffice, a sam Weir powinien za to wykazać minimum wdzięczności swoim rywalom. Tak jak brakuje mu wdzięczności, tak brakuje pomysłu na odzyskanie starych użytkowników. Zwrócenie na to uwagi kończy się prewencyjną cenzurą. Zdroworozsądkowy człowiek zgodziłby się, że lepiej jest stracić użytkownika na rzecz LibreOffice (tj. utrzymać go w ekosystemie), aniżeli na rzecz Microsoftu. Tu z odmiennym stanowiskiem wyłonił się Pedro Giffuni, Apache OOi & FreeBSD Committer, który nad LibreOffice preferuje Microsoft Office bądź Lotus Symphony. :-)
Well… I don’t think that LibreOffice would be the best option. To be honest I would point people to Microsoft Office. It has less bugs, it has full support and every time you buy it you help the economy and the many professional developers behind it that feed their families.
If people can’t afford that and/or you mean strictly an OpenOffice replacement… end users would by happy with Lotus Symphony which is free (no FreeBSD port yet though).
W przeszłości dochodziło również do innych incydentów. W 2010 r. podczas podziału społeczności, Eric Bachard wszystkich odchodzących od OpenOffice’a nazwał frajerami. Nie tak dawno temu podczas podsumowania wyników prac z Google Summer of Code 2012, zasugerował studentowi bezmyślne małpowanie jego własnej pracy. Ta krótka pyskówka zakończyła się stwierdzeniem „matka nie nauczyła cię trzymać gęby na kłódkę?”.
Z obydwóch stron padło wiele negatywnych deklaracji. Weir oskarża fundację o kłamanie ws. śmierci projektu i robienie z dziennikarzy głupców, Vignoli odgryza się stwierdzeniem, że jest to gwałtowna reakcja człowieka przerażonego sukcesem konkurencji (AOO: 20 lokalizacji; Libre: 109 lokalizacji i wiele wdrożeń). Weir umniejsza zasługom młodszych rywali i ponownie oskarża, tym razem o zniechęcanie nowych wolontariuszy do pomocy w rozwoju OpenOffice’a. Vignoli z kolei oznajmia, że „AOO powstało po to, aby zniszczyć fundację i LibreOffice” oraz naznacza Weira jako głównego wroga.
Epilog
Systematycznie słyszę pytania „kiedy oni się połączą”, a odpowiedź jest prosta i jednoznaczna: nigdy. Czy wyobrażasz sobie, że te wszystkie urażone i uprzedzone do siebie dusze zasiadają do okrągłego stołu i wspólnie pracują nad jedną rzeczą? Ja też nie.
Czy IBM jest tym złym? I tak i nie. IBM to korporacja i nie zna przyjaźni. Jest za to bezwzględny i wyrachowany. Jej zaangażowanie ogranicza się tylko do projektów, które mogą zapewnić jej zyski. Z licencyjnego powodu nie jest nim LibreOffice, ale za to jest nim Apache OpenOffice. Gdyby interesy IBM-a były zbieżne z interesem społeczności, firma byłaby postrzegana jako „dobra”, jest natomiast zgoła inaczej i korporacja będzie postrzegana jako ta „zła”.
Nie zmienia to też faktu, że jej postępowanie jest nieetyczne. Gdy jedna ze stron pisze kod i o tym bloguje, ze strony środowiska Apache wychodzą wpisy poniżające osiągi konkurencji, własny FUD mający rzekomo rozprawić się z cudzą dezinformacją, a słowa krytyki są zwyczajnie cenzurowane. Zachowanie Weira jest cyniczne i w ogóle nie przystaje do kultury hakerskiej jaka panuje w The Document Foundation. I choć Weir za każdym razem zaznacza, że jego wpisy są jego osobistą opinią, trudno nie odnieść wrażenia, że zachowanie jego, Giffuniego czy Bacharda nie są wyjątkami w OpenOffice’ie.
Gdy ktoś mnie pyta „co wybrać”, bez wahania polecam LibreOffice. Nie z powodu ducha wolności czy kultury hakerskiej, które bardzo mi odpowiadają. Do spraw tego typu staram się podchodzić neutralnie, nie angażując się emocjonalnie. LibreOffice po prostu jest… spolonizowane! To jego główna zaleta, której brak konkurencji. Mam też świadomość wad w postaci okresowych regresji niewystępujących w Apache OpenOffice. To, co mnie jednak cieszy najbardziej to obsługa normy OpenDocuent na zbliżonych poziomach. W przypadku fiaska jednego z tych dwóch projektów moje dane nadal pozostaną moje i nie spodziewam się problemów z ich odczytem. A przecież o to od dekady walczyła społeczność „otwartego biura”. Nie ważne czy wygra LibreOffice, czy OpenOffice. Zwycięzcami i tak pozostaną użytkownicy. Tak więc, zamiast przekrzykiwać się, domagać się niemożliwej do zrealizowania jedności i połączenia sił, należy bacznie obserwować kierunek rozwoju obydwóch programów i wyciągać z obecnej sytuacji tyle pozytywów, ile się tylko da.
Niby oczywistości, ale faktycznie, niech czytają to osoby, które opacznie (tj. chcą połączenia, jednego właściwego pakietu i dystrybucji) spoglądają na m. in. kwestie wyboru w Open Source. Jednym słowem LO nie ma się czego wstydzić przed konkurencją ;)
Trafny tekst.
Jedyną dla niego konkurencją jest Open Office bo do komercyjnego oprogramowania firmy z Redmond daleko mu. Oj bardzo daleko. I nie mówię tu o wyglądzie tylko o funkcjonalności.
[…] Article from https://osworld.pl/dlaczego-openoffice-i-libreoffice-juz-nigdy-sie-nie-polacza/Dlaczego OpenOffice i LibreOffice już nigdy się nie […]
Popularność zdobędzie pakit, który będzie stabilny, a nie ten co ma ładne menu. Patrząc po ilości deweloperów wiadomo, który to będzie :-)
Sorry ale mi wydaje się, że popularność osiągnie ten pakiet, który będzie miał ładne menu, dobry PR oraz funkcjonalność. Póki co wśród moich znajomych nadal panuje przekonanie, że wolnym zamiennikiem Micorsoft Office jest OpenOffice a o LibreOffice nie słyszeli.
Może ludzie z IT wiedzą coś na temat tego – ale nie zwykli śmiertelnicy. Oni dalej pobierają OO.
>> panuje przekonanie, że wolnym zamiennikiem Micorsoft Office <<
Zamiennikiem? Raczej wypaczoną karykaturą. Praktycznie jedyny używalny element to edytor tekstu – reszta to totalne nieporozumienie.
Jedyne co mnie trzyma przy LibreOffice to jego cena :] Gdyby mnie było stać na pakiet Microsoft Office to już bym dawno go miał.
Dziękuję za podzieleniem się z nami tak istotną wiadomością. Twój komentarz wnosi bardzo dużo do tej dyskusji.
Ale taka prawda. LO/OO nie potrafią nanosić na wykres błędów pomiarowych. To jedna z rzeczy, której nie mogłem zrobić pisząc pracę inż. To po co mi taki pakiet skoro za darmo dostałem Microsoft Office? Ja chcę pracować a nie udawać, że LO/OO nadają się do poważnej pracy.
Nikogo nie obchodzą twoje gorzkie żale. Nikt nie twierdzi, że AOO/LO są tak dobre jak MSO. Rzecz w tym, że Microsoft ma jakieś 16 lat przewagi w rozwoju oprogramowania, a projekty społecznościowe potrzebują – uwaga – <wsparcia> ze strony mądrych użytkowników. Od pitolenia w komentarzach, że "x czegoś nie ma" nie zmienia się rzeczywistości i nie będzie lepiej. Hasełka pokroju "ale taka prawda" proszę sobie wsadzić w….. niszczarkę.
" To po co mi taki pakiet skoro za darmo dostałem Microsoft Office? "
To ciesz się, że masz MS Office. LibreOffice nie musisz używać, jego twórcy przez Ciebie nie zbiednieją :)
"a chcę pracować a nie udawać, że LO/OO nadają się do poważnej pracy. "
Poważna praca to nanoszenie błędów na wykresie? Nie każdy używa Office to takich rzeczy, raczej używa się programów do rysowania wykresów. Moja praca na pewno jest niepoważna, bo mi ten pakiet wystarcza.
Gdyby babcia miała wąsy to by dziadkiem była. Jak Office 2007 dla użytkowników domowych był za 199zł na 3 komputery to też było za drogo.
To chyba oczywiste, jedyne ceny jakie mogły by się wybić to takie jak w Android Markecie pokroju 0,99$
Problem jest w ciągłym porównywaniu się od kogoś i czegoś. Przeszedłem bardzo szybko na LibreOffice bo jest po prostu … lepsze, lepsze i coraz lepsze. Gratuluję, trzymać tak dalej i powodzenia. Olać OpenOffice i być coraz lepszym :)
Dzięki za słowa prawdy: "Użytkownicy jak to użytkownicy, nie ponosząc żadnego wkładu własnego w rozwój aplikacji, uważają się za znakomitych koordynatorów i bez wahania skłonni są do wykonywania menadżerskich roszad. Na nasze szczęście projekty FLOSS cechuje nie demokracja, a merytokracja, co znacząco zmniejsza ryzyko zniszczenia cudzego wysiłku."
Ponad rok temu zgłosiłem buga w LibrOffice, który uniemożliwia mi pod Linuksem (w Windows jest OK) zobaczenie pewnych obrazków. A OpenOffice działa poprawnie.
Od tamtej pory nikt nic nie chce albo nie umie z tym zrobić :( https://bugs.freedesktop.org/show_bug.cgi?id=3932…
To, że projekt jest Open Source nie oznacza, że ludzie nad nimi pracujący są naszymi niewolnikami i muszą robić to co Ty im każesz. To oznacza tylko tyle, że możesz mieć na niego wpływ poprzez a) samodzielne naprawienie błędu b) zgłoszenie błędu. Ja zgłosiłem wiele błędów i tak z 3/4 zostało rozwiązanych. Co w takim razie udowadnia twój komentarz? Że "nikt nie chce" i "aroganccy deweloperzy wypieli się na biednego użytkownika"?
Nie chodzi Ci o obrazki tylko natywny format rysunków wektorowych w MSOffice. Do tego nie działa akurat plik który dołączyłeś inne pliki które dołączył deweloper działają. Błąd nie pojawia się zawsze.
Nikt Cię nie zbył, próbowano dotworzyć błąd, problem jak widać polega na trudności w zrozumieniu jak osadzane są pliki WMF, co jak wiadomo nie zostało udokumentowane przez Microsoft. Być może nie jest to ich priorytet, takie błędy wymagają dużo czasu na poprawienie.
Ciekaw jestem jak inne programy komercyjne radziłyby sobie z implementacją zamkniętych rozwiązań.
Tylko że to działało (i działa nadal) w OpenOffice, dopiero w Libre Office przestało
O ile pamiętam to przepisywali importy z MS Office i pewnie wtedy "poprawili" :-)
@Witek
Właśnie wykonałem test w kompilacji LibreOffice 4 beta1 z 7 grudnia i doc z obiektem WMF się wyświetla. Twój problem został rozwiązany.
>>Dzięki za słowa prawdy: "Użytkownicy jak to użytkownicy, nie ponosząc żadnego wkładu własnego w rozwój aplikacji, uważają się za znakomitych koordynatorów i bez wahania skłonni są do wykonywania menadżerskich roszad. Na nasze szczęście projekty FLOSS cechuje nie demokracja, a merytokracja, co znacząco zmniejsza ryzyko zniszczenia cudzego wysiłku."<<
Tylko w takim razie dla kogo te projekty istnieją? Dla samego istnienia? Dla samozadowolenia deweloperów? Istnieją bądź co bądź dla tychże krytykowanych użyszkodników. A skoro dla nich powstają to ich głos powinien być jednakowoż brany pod uwagę bo inaczej znajdą sobie inny obiekt zainteresowania. I co wtedy z projektem? Niestety ale zauważyłem że wiele osób w branży IT ma właśnie takie podejście "to nasz ogródek, to nasze zabawki". Tylko one mają czemuś/komuś służyć a nie zabawiać wąskie grono specjalistów bo wtedy dostaną figę z makiem a nie swoje ulubione zabawki.
Ale demokracja od zawsze była głupia i nie można słuchać motłochu, który uznaje, że wie lepiej a tak naprawdę nic nie wie. Gdyby środowisko Open Source tak mocno trzymało się głosu społeczności – to byśmy dziś nic nie mieli.
@KKK
Tak. Projekty są dla użytkowników.
Nie. Projekty nie są dla użyszkodników.
Mam takiego jednego co od *kilku lat* odgraża *mi się* (?), że w końcu kupi MS Office i porzuci OpenOffice a teraz LibreOffice. Zawsze mu to doradzam (bo po co ma się męczyć?), a mimo to co jakiś czas ponownie wyskakuje ze swoją "groźbą". :D I tacy roszczeniowcy nastawieni na darmowego Excela mają sterować rozwojem LibreOffice? Dobre sobie. :-)
@KKK
"Tylko w takim razie dla kogo te projekty istnieją? Dla samego istnienia?"
Tak!!!!
"Dla samozadowolenia deweloperów?"
Bardziej dla ich pasji, ale może być i samozadowolenia.
"Istnieją bądź co bądź dla tychże krytykowanych użyszkodników."
A co to "święte krowy"? Przecież to jest "chore" ! Developerzy dają coś od siebie i nie mogą nic powiedzieć, zaś biorąć ma jak najbardziej prawo narzekać – tym bardziej,m że za darmo.
"A skoro dla nich powstają to ich głos powinien być jednakowoż brany pod uwagę bo inaczej znajdą sobie inny obiekt zainteresowania. I co wtedy z projektem?"
Na cóż na usta ciśnie się g…no :) To jest sprawa podejścia develeporerów a nie użytkowników.
"Niestety ale zauważyłem że wiele osób w branży IT ma właśnie takie podejście "to nasz ogródek, to nasze zabawki". "
To ciekawe, dlaczego w IT miało być inaczej niż innych dziedzinach. Jest takie stare powiedzenie: darowanemu koniowi nie zagląda się zęby.
"Tylko one mają czemuś/komuś służyć a nie zabawiać wąskie grono specjalistów bo wtedy dostaną figę z makiem a nie swoje ulubione zabawki."
A czemu ma nie zabawiać wąskiego grona? W życiu podstawą jest robienie czegoś czegoś co się "chce", co "kręci" :)
Pomijasz jeszcze jeden aspekt. Spójrz na to nie jak na przedmiot/rzecz, ale jak na usługę. Te projekty żyją lub umierają tak jak w naturze, niektóre organizmy mutują i lepiej się dostosowują, a inne mutują i umierają. Są różne rodzaje pożywki: wewnętrzny motor (pasja) developera/develeperów, splendor (moim zadaniem ma krótkie nogi), akceptacja użytkowników itd. Projekt może żyć tych różnych powodów.
Poza tym ruch OpenSource to też miejsce dla pasji użytkowników. Jest sporo ludzi, którzy nie programują ,ale lubią testować/sprawdzać, bawić się nowymi gadżetami :) To okazja, aby się wykazać, ale nie poprzez zajmowanie postawy roszczeniowej: " a czemu to, a czemu tamto", ale poprzez mądre wskazywanie braków lub nowych features. To też jest sztuką i trzeba się wysilić, aby to robić mądrze, uzasadniając, a nie narzekając.
A jak komuś nie odpowiada OpenSource, zawsze ma możliwość kupienia CloseSource np. od Microsoftu i zajęcia tam postawy roszczeniowej:). Życzę powodzenia i sukcesów :)
Przy okazji pozdrawiam wszystkich co wkładają swój wysiłek w OpenSource – NIE SŁUCHAJCIE NARZEKACZY I MALKONTENTÓW, RÓBCIE TO CO CHCECIE!!
Do Admina: Drogi Adminie sorry za długi post :)
@KKK
"Tylko w takim razie dla kogo te projekty istnieją? "
Czy ty sądzisz, że deweloperzy tego projektu zupełnie nic nie robią? Cały czas wprowadzane są różne zmiany i udoskonalenia i LO jest dużo lepiej niż OO, bo społeczność ma większy wpływ na projekt. (a piszę o społeczności programistów, a nie tych co tylko krytykują) Potrzeb i propozycji rozwoju pakietu jest dużo, każdy chciałby jakąś opcję, która akurat dla niego jest ważna i oceniają subiektywnie bo czegoś im w pakiecie brakuje.
Faktem jest, że ludzie częściej krytykują i psioczą na rzecz, które mają za darmo, bo jak już coś kupią to wolą nie narzekać lecz wręcz przeciwnie, chwalą nawet bubel żeby sobie samemu uzasadnić wydatek.
Jak nie uczestniczy się w jakiś sposób czynnie w projekcie (chociażby wpłacając niewielką dotację), to nie ma się prawa krytykować. Można co najwyżej prosić o jakieś opcje i może jak zrealizują inne cele i znajdą trochę czasu to zajmą się również moją prośbą.
Pozwolę sobie podkreślić bardzo istotne stwierdzenie, pokazujące pewne mechanizmy psychologiczne:
"…bo jak już coś kupią to wolą nie narzekać lecz wręcz przeciwnie, chwalą nawet bubel żeby sobie samemu uzasadnić wydatek."
Nikogo użytkownicy nie wnoszący wkładu nie interesują. Deweloperzy OpenSource piszą programy dla siebie i dodają funkcję których sami potrzebują. Osoby które nie dodają ze swojej strony żadnego kodu to zwykły balast.
>Wszakże jak ma powstać "darmowy Excel" gdy inżynierowie ze sobą nie współpracują? Temu poglądowi nie można odmówić racji, jednakże można mu już odmówić czegoś w rodzaju istotności. "Jedność" jest ważna w walce przeciwko monopoliście, ale "wolność wyboru" i "wolność do samostanowienia" (inżynierów do ich projektów) stoi znacznie wyżej od zachcianek użytkowników z roszczeniową postawą. Konsekwencją jest nie tak dynamiczny rozwój, zwłaszcza względem monopolisty. Również nie należy się spodziewać, aby ktokolwiek zmienił model rozwoju oprogramowania dla anonimowych, internetowych pokrzykiwaczy. Ci ostatni (choć niereprezenatywni) są autoagresywnymi beneficjentami cudzej pracy, bez prawa do głosu. Prawo to można nabyć bez żadnego problemu (wystarczy być aktywnym i merytorycznym), lecz niestety, wysiłek ten zwykle nie jest podejmowany przez piewców jedności.
Nie podoba mi się ten oceniający, napastliwy język, a przedostatniego zdania w ogóle nie rozumiem.
Generalnie nie wiem, kogo właściwie Autor zalicza do grona pokrzykiwaczy. Czy każde nawoływanie do zjednoczenia projektów uważa za roszczeniową postawę? U mnie też wywołuje dyskomfort np. fragmentacja distr GNU/Linuxa, nadreprezentatywność remixów i powolna propagacja dobrych rozwiązań upstream, a nie zakontrybuowałem do jajca właściwie nic.
Ogólnie to technologia ma rolę służebną wobec ludzi, wszystkich. Po to została wymyślona. Na naszym polu oznacza to podleganie oczekiwaniom użytkowników. Jest dla mnie bez znaczenia, czy tyczy się to oprogramowania tworzonego komercyjnie czy FLOSS. Jeśli soft aspiruje do bycia /"the right tool for the masses"/, to ze względu na /usability/ nie tylko słucha *wszystkich* userów: słucha nawet tych, którzy nic nie mówią, bo np. nie umieją wyrazić oczekiwań, ale daje się zmierzyć ich negatywne reakcje.
Choć przyznajmy — takie kryterium powoduje, że bardzo niewiele softu (i to po obu stronach!) się kwalifikuje. Z tym tylko, że u nas nie steruje tym korporacyjny marketing i sprzedażność — podejścia są różne, akurat ja uznaję hybrydę katedry (czerpanie ze studiów kognitywistycznych) i bazaru (forkable code, feature requests), tak, by wolne oprogramowanie było np. odporne na mody czy w ogólności pozostało niezależne.
Natomiast nie widzę nic szczególnie szkodliwego w długotrwałym rozwijaniu oprogramowania, byle osiągało założony pułap. Z naszego podwórka poziom boski osiągnął Emacs po dekadach rozwijania, któremu założono Kościół (oraz sporo narzędzi GNU); z komercyjnego softu zdaje się, że QuarkXpress do DTP jest legendarny jako bliski perfekcji. Niemniej po wolteriańsku przyznaję ludziom prawo do głoszenia innych opinii, mogą bowiem wiedzieć lub choćby czuć intuicyjnie coś, czego sam nie dostrzegam jako dev. Incydentalnie taką opinią jest nawoływanie do zjednoczenia (=przyspieszenia) wysiłków. Tak, stoi za tym (być może pozorna) racjonalność — kooperacja jest efektywniejsza niż konkurencja czy neutralizm w obrębie niszy. Więc generalnie neguję to ocenianie z wyższością geeka/top contributora, przynajmniej w takiej formie.
>przedostatniego zdania w ogóle nie rozumiem.
Chodzi o to, że krzykacze w skali normalnych użytkowników są małą garstką, ale jednak sieją ferment jakby byli co najmniej kilka razy liczniejsi od ogółu populacji. Ponadto to właśnie ton wypowiedzi tych krzykaczy jest napastliwy i często agresywny. Nieraz czytałem jak wyzywano deweloperów od durni, tylko dlatego, że nie zostały spełnione oczekiwania komentujących.
>Generalnie nie wiem, kogo właściwie Autor zalicza do grona pokrzykiwaczy.
Sugeruję zajrzeć pod dowolny wpis odnośnie LibreOffice/OpenOffice na łamach DobreProgramy.pl (największy serwis IT w Polsce, 7 mln użytkowników, wystarczająco reprezentatywny?)
>Czy każde nawoływanie do zjednoczenia projektów uważa za roszczeniową postawę?
Nie. Można wyrazić neutralną opinię, która nie jest krzykiem (emocją negatywną)
>U mnie też wywołuje dyskomfort np. fragmentacja distr GNU/Linuxa, nadreprezentatywność remixów i powolna propagacja dobrych rozwiązań upstream, a nie zakontrybuowałem do jajca właściwie nic.
Twórcy remiksów to głównie bardzo początkujący hobbyści, którzy *próbują swoich sił*. Tacy ludzie nie są na poziomie np. Alana Coxa czy Torvaldsai nie potrafią pisać/wysyłać łat do Linuksa. Mamy np. "mysi remix" od OSWorld.pl, jednak co to zmienia? Absolutnie nic. Dlaczego więc ktokolwiek [np. Ty] miałby się złościć na kierowanie energii na mało znaczący projekt? Dystrybucji Linuksa zawsze będzie mnogo i postaraj się po prostu zaakceptować ten fakt. To, że jest 300 dystrybucji nie oznacza, że 295 ich stałych opiekunów można by było zmusić/nakłonić do pracy nad piątką najbardziej się liczących dystrybucji.
> Jeśli soft aspiruje do bycia /"the right tool for the masses"/, to ze względu na /usability/ nie tylko słucha *wszystkich* userów: słucha nawet tych, którzy nic nie mówią, bo np. nie umieją wyrazić oczekiwań, ale daje się zmierzyć ich negatywne reakcje.
Soft nie aspiruje i nie słucha. Nie wiem kto aspiruje (Fundacja Dokument?), ale słuchają programiści, którzy też są ludźmi i czytanie agresywnych komentarzy, w których użytkownicy od nich czegokolwiek żądają jest po prostu deprymujące (i niesmaczne w ogóle). Podam przykład. Jeszcze za czasów Suna, podczas nowych wydań OpenOffice.org robiliśmy testy jakości lokalizacji. Najpierw Sun wydawał OO.o En-US, a my potem robiliśmy testy na platformy Windows, LinDEB, LinRPM, MacOS X Intel/PPC, wysyłaliśmy zgłoszenie, że wszystko gra i wydawaliśmy OO.o PL. Zwykle trwało to parę dni i głównie zależało od wolnego czasu wolontariuszy. Ja i koordynator używamy Linuksa, więc "linuksowe testy" przechodziły pierwsze. Mogliśmy wtedy opublikować info. o nowym wydaniu z dostępnością na Linuksa, ale bez Windows – dlatego czekaliśmy na komplet testów. Następnie dawałem cynk zaprzyjaźnionym serwisom, a one puszczały newsa. Często chwaliłem naszą grupę, za to, że jesteśmy coraz szybsi. Z wydania na wydanie, czas oczekiwania na polską lokalizację zmniejszał się do 7-5-2-0 dni. Mimo tego ZAWSZE było mnóstwo komentarzy od społeczności "użytkowników", którzy gnoili nas jak szmaty, bo przecież "OO.o wydano x dni temu, a polskiej wersji oczywiście nie ma".
>Niemniej po wolteriańsku przyznaję ludziom prawo do głoszenia innych opinii, mogą bowiem wiedzieć lub choćby czuć intuicyjnie coś, czego sam nie dostrzegam jako dev. Incydentalnie taką opinią jest nawoływanie do zjednoczenia (=przyspieszenia) wysiłków.
Według mnie to bzdura i tłumaczę to za każdym razem.
1. LibreOffice to projekt międzynarodowy i nawoływania do "zjednoczenia" po polsku w komentarzach w polskim newsie w mało popularnym polskim portaliku nic nie daje.
2. Opinie przekazuje się bezpośrednio w Bugzilli, gdzie jest opcja "wish".
3. Osoby zainteresowane prawdziwą pomocą docierają bezpośrednio do deweloperów przez bugzillę, IRC-a, listę mailingową. Ponadto osoby naprawdę zainteresowane WIEDZĄ, że przy obecnej polityce nie ma szans na zjednoczenie, a więc publiczne narzekanie jest bezcelowe. Wynika z tego też, że narzekacze nie chcą nic zrobić, tylko chcą być usłyszani.
4. To wynika z poprzednich punktów. "Chcieć, to potrafić". Może teraz trochę odfrunę, ale w moim mniemaniu niemal 100% krzykliwych komentarzy (na pewno wszystkie krzykliwe i nieanglojęzyczne) służą wyłącznie wylaniu frustracji wynikającym z braku "darmowego excela". No bo skoro ich działanie nie ma sensu, to po co narzekać i klnąć na twórców?
Pięknie i jak brzmi . Zwykła wydawałoby się lwodua pieśń, ale jak wykonana ,jak dobrane głosy nie ma solisty , wszyscy śpiewający nim są. Każdego słychać osobno i wszystkich razem nierozerwalnie idealnie dopasowanych, a tak na marginesie przerwy w śpiewaniu zasugerowały mi zdolny młody człowiek , bit , trochę kombinacji , bez zmiany wokalu i wspf3łcześnie brzmiący hicior 100% na maxa. Dzięki Lawendowa
Taa… ja przeważnie słyszę: "A co to jest?" lub "Panie co to za podróba Office". Z całym szacunkiem, ale o LibreOffice nikt nie słyszał, więc szanowny Pan nerwus z IBM ma trochę racji. Z drugiej strony jak pobierze się OpenOffice to tam nie widać żadnych zmian. Natomiast w Libre Office się je czuje! Wgrałem już w paru instytucjach LibreOffice w miejsce OpenOffice i ludzie są zadowoleni. Kryterium porównania można zawsze tak dobrać by działało na korzyść któregoś z Office.
Przy okazji można by powiedzieć o tym ile MS zawdzięcza darmowej wersji lub "podróbce". W MS 2003 mimo super łatwego interfejsu użytkownika (ten w 2k7 i 2010 jest do bani) było sporo niedociągnięć. Szczególnie w Wordzie np. przy justowaniu. W nowszych wersjach zastosowali zmodyfikowanego XMLa i nagle wszystko działa super. Wzięli odt, pozmieniali, poprawili i działa. Przy okazji OpenOffice to w wersji 2 jak się wkleiło linki z przeglądarki to wszystko się wysypywało a przywracanie dokumentów nie działało wcale. Nie bardzo było się czym chwalić.
[…] także przestać dawać wodzić się za nos. Publiczne wojenki między przedstawicielami obu projektów to czysta polityka, a faktem jest, że sukces OpenOffice'a […]
[…] Weir (IBM) obala podobne wywody i choć robi to ze złośliwości, to liczbom, które przytacza nie można odmówić […]