Dwa dni temu światem wstrząsnęła wiadomość, będąca spełnieniem wcześniejszej zapowiedzianej obietnicy IBM-a. Z dniem 16 maja Błękitny Gigant rozpoczął proces przekazywania kodu Lotusa Symphony do repozytorium SVN OpenOffice’a, przy okazji nie odpuszczając sobie możliwości chwalenia własnej dobroczynności i snucia wizji „jak pięknie i rozwojowo będzie”, gdy społeczność „przyjmie ich kod„.
Wydarzeniu towarzyszyła podniosła atmosfera, wypełniona szlachetnymi deklaracjami o końcu podziałów, nastającej współpracy i upragnionej (a przecież tak koniecznej) jedności. W tej sytuacji należałoby zapytać, czy emocjonalny ekshibicjonizm IBM-a nie jest bardziej strzałem oddanym z premedytacją w separatystów z LibreOffice, niż autentycznymi emocjami. Mnie osobiście zachowanie korporacyjnych chłopców przypomina zachowanie polskich polityków po śmierci kogoś bardzo popularnego i ważnego dla całego narodu.
Nie wiedzieć czemu, wielu ludzi na wieść o współpracy IBM-a i społeczności OpenOffice’a, odczuwa dziwne uczucie zadowolenia połączone z ulgą. Ja czuję tylko zaniepokojenie.
Przede wszystkim dlatego, że Lotus Symphony jest złym oprogramowaniem z dobrym marketingiem. Gdy w 2007 roku Microsoft opublikował pierwsze informacje o Microsoft Office z nowym interfejsem, ludzie wpadli w szał zmian i potrzeby przemodelowania wszystkiego. W nurt ten dopasował się IBM, który 3 lata później wydał Symphony 3 z dopracowanym szczegółowo interfejsem. Wielu ludzi wtenczas głośno domagało się zmian interfejsu i w sposób naturalny dotarło do produktu korporacji. Tu niestety rozczarowanie spotkało żal i frustrację. O ile interfejs był ciekawy, inny od starego i nie łamał patentów na Wstążkę Microsoftu, o tyle działanie pakietu było koszmarnie wolne. Było tak wolne, że użytkownicy z głową posypaną popiołem wracali do OpenOffice’a i dalej wznawiali swoje modły o zmiany. To czym jeszcze cechował się Symphony (i nadal to robi) jest jego zależność od Javy (Eclipse) i duża niezgodność z pierwowzorem. Plusem OpenOffice’a jest m.in. społeczność i wiele użytecznych rozszerzeń stworzonych przez nią. Symphony to wszystko zaprzepaszcza wdrażając własne standardy.
Dochodzimy do bardzo istotnego pytania: jeśli Symfonia jest tak dobra jak twierdzi to IBM, dlaczego ich produkt jest tak mało popularny? Marka „OpenOffice” co prawda istnieje na rynku od 12 lat, więc i z pewnością jest dosyć dobrze usadowiona w świadomości swoich odbiorców, jednak IBM to nie firma krzak, a potężna korporacja z wielkim zapleczem finansowym i możliwościami przebicia się do głównego nurtu. Mając w pamięci doświadczenie z Lotusem 1 i 3, jestem przekonany, że i u innych użytkowników pozostało jedynie skojarzenie ładnie wyglądającego śmiecia. To by zresztą tłumaczyło, dlaczego korporacja przymierza się do wydawania czegoś w rodzaju OpenOffice IBM Edition.
Owe „IBM Edition” ma powstać po ustabilizowaniu Apache OpenOffice 4.0 (wydanie, które zastąpi OpenOffice 3.4). Jak możemy przeczytać na wiki projektu, pekińscy inżynierowie zapowiedzieli masę zmian. Już na samym początku, z pierwszego wiersza tabeli dowiemy się, że AOO 4.0 będzie posiadało obsługę iAccessibiltiy2 – narzędzia ułatwiającego odczyt danych ludziom z wadami wzroku. Nota bene, OpenOffice 4.0 pojawi się pod koniec 2012 roku. Wspominam o tym, gdyż IBM wdrożenie IA2 zapowiedział już w grudniu 2006 roku. I pytam kolejny raz: jak bardzo trzeba być zdeterminowanym i jakich zysków oczekiwać, aby w 6 miesięcy stworzyć coś, czego nie zrobiło się przez ostatnie 5 lat?
OpenOffice 4.0 będzie najpewniej pierwszą edycją z nowym interfejsem zapożyczonym z Lotusa, co wywołuje różne komentarze, w tym również te wyrażające trwogę przed postępującą degradacją jakości kodu. Rob Weir (ewangelista IBM) dwoi się i troi pod różnymi doniesieniami, uspokajając nerwową atmosferę i tłumacząc, że interfejs Symfonii jest natywny i nie wykorzystuje Javy.
Jeśli faktycznie tak jest, pozostaje tylko się cieszyć. Oznacza to bowiem, że zaspokojone zostaną zachcianki głośnych krzykaczy bez płacenia za to wysokiej ceny. Na rynku pozostanie hybryda OpenOffice’a i Symphony oraz LibreOffice z dobrze znanym i lubianym interfejsem. Wtedy dopiero okaże się czy krzycząca mniejszość była reprezentatywna dla ogółu, czy Apache OpenOffice upadnie, a LibreOffice zgarnie wszystko.
A jak na tę donację zapatruje się The Document Foundation? Michael Meeks pisze o ambiwalentnych odczuciach. Z jednej strony IBM dokonał kontrybucji, ale polegała ona na jednorazowym zrzuceniu kodu powstałego w ponad 6 lat. Jest to nie tylko kod ładnego (ale czy funkcjonalnego?) interfejsu, ale także śmieci i dublujących się funkcji. Rozpracowanie tego i zintegrowanie z kodem źródłowym OpenOffice’a zajmie sporo czasu i zasobów ludzkich. Meeks wypomina także IBM-owi czcze gadanie. We wrześniu 2007 roku obiecano oddelegowanie przynajmniej 35 deweloperów do pracy nad podstawami pakietu. Zamiast tego jednorazowo nadesłano trochę kodu Symphony, o który potem nikt nie dbał.
Gdyby nie mocna pozycja IBM-a w fundacji Apache, można by było nawet przypuszczać, że społeczność wcale nie musi być zachwycona z tego daru, nie musi go przyjmować ani tym bardziej wdrażać. Bo czy sama obecność IBM-a obliguje władze do symfonizacji OpenOffice’a? Meeks słusznie zauważa, że gest IBM-a jest dobry, bo polega on na udostępnieniu zamkniętego kodu na liberalnej licencji Apache. Zauważa też, że praca nad projektami społecznościowymi to także sztuka kompromisu. IBM przecież od wielu lat mógł naprawdę wspierać społeczność, a nie ograniczać się do dyplomatycznych obwieszeń. Mógł to robić wówczas, gdy OpenOffice korzystał z copyleftowej licencji LGPL, ten jednak wolał nie robić nic, a impulsem do zmian był „incydent z Oracle” i możliwość zawłaszczenia projektu w demokratyczny sposób. Społeczność należy traktować jak równorzędnego partnera, a nie jako dodatek do korporacyjnego projektu. Tak więc IBM jest społecznościowy, ale pod warunkiem, że ta pisze kod na licencji, która odpowiada firmie. To zupełnie jak z możliwością kupna auta w dowolnym kolorze, pod warunkiem, że tym kolorem będzie czarny.
Aktualnie uzywalem Lotus Symphony i Openoffice w przeszlosci, i Lotus byl o wiwle szybszy i lepszy w obsludze…
Artykuł sprawia wrażenie jednego wielkiego stękania. Jeśli gest IBM będzie się wiązał ze wsparciem rozwoju OpenOffice to może dać ciekawy efekt, tym bardziej że interfejs Lotus Symphony zawsze mnie intrygował.
"Jeśli gest IBM-a…" to standardowe pytanie stawiane od kilku lat. Odpowiedź na nie na pewno zna Jackowski albo wróżbita Maciej. Niestety doświadczenie pokazuje, że IBM tego gestu zwyczajnie nie ma i robi tylko niezbędne minimum gwarantujące dobry pijar i nikłe koszty. A jeśli Lotus cię tak intryguje, to śmiało z niego korzystaj. Przecież to OpenOffice.org 3 z ich interfejsem, więc nie powinieneś poczuć różnicy. ;-)
IBM jest graczem wagi superciężkiej i "nieprzeszkadzanie" z jego strony to już jest gestem. Ta firma ma trylion patentów i jeśli dzieli się kodem źródłowym to jest nie banalny gest w ewentualnym starciu z innymi potęgami patentowymi. Sam jestem idealistą i wiem że takie molochy nic nie dają bezinteresownie, ale gdzie dwóch się bije tam trzeci (my) korzysta.
Zapowiada się ciekawie, chociaż nie jestem przekonany czy spowoduje to rewolucję w OpenOffice. Póki co LibreOffice rozwija się błyskawicznie i to jemu kibicuję.
Zresztą po osobistym spotkaniu z Florianem (https://osworld.pl/wywiad-z-florianem-effenberger-prezesem-the-document-foundation/), jakoś więcej pozytywnych emocji budzi we mnie właśnie LibreOffice.
eeee tam, marudzenia, narzekania i takie ogólne kwękania :)
Proponuję inne myślenie: dał kod, fajnie zobaczymy, co będzie się nadawało weźmiemy, a co nie pasuje to do kosza. W moim przekonaniu, jeśli w fundacji Apache nie będzie ludzi/programistów, których zainteresuje np. nowy interfejs to nikt nie będzie go na siłę wdrażał. Bo z niewolnika nie ma OS pracownika :)
Naprawdę śmieszne jest to wypominanie "narzekania", gdy takiego w ogóle nie ma. To jest zestawienie faktów. Faktem jest, że IBM w na przełomie 2006/2007 roku zadeklarował pomoc w postaci co najmniej 35 całoetatowych inżynierów i dodanie obsługi IA2, czego nie zrobił do dzisiaj.
Kod Symphony to jakieś 10 mln wierszy, co jest porównywalne do wielkości samego Linuksa. IBM jest drugą najliczniejszą siłą w OO.o. A kto liczbowo go przewyższa? Oczywiście społeczność. Znamienne jest jednak to, że społeczność to ludzie, którzy mają normalne życie, normalną pracę, a OpenOffice jest ich hobby. Niektórzy mogą mu poświęcić więcej, inni mniej czasu. Jeśli ktoś ma realnie sprawować pieczę nad przeglądaniem, oczyszczaniem, portowaniem i dalszą opieką nad kodem, to będzie to tylko IBM. A nie ma powodów, aby sądzić, że IBM odrzuci jakikolwiek kod, który sam wcześniej stworzył.
@quest: "Naprawdę śmieszne jest to wypominanie "narzekania", gdy takiego w ogóle nie ma."
A czym w takim razie jak nie narzekaniem jest:
-"W tej sytuacji należałoby zapytać, czy emocjonalny ekshibicjonizm IBM-a nie jest bardziej strzałem oddanym z premedytacją w separatystów z LibreOffice, niż autentycznymi emocjami."
-"odczuwa dziwne uczucie zadowolenia połączone z ulgą. Ja czuję tylko zaniepokojenie."
– "jest złym oprogramowaniem z dobrym marketingiem."
– "Tu niestety rozczarowanie spotkało żal i frustrację. "
-"Symphony to wszystko zaprzepaszcza wdrażając własne standardy."
– "pozostało jedynie skojarzenie ładnie wyglądającego śmiecia."
itd….
Brak w tych wypowiedziach faktów (ile kodu jakiego, w jakiej intencji), plan projektu OpenOffice ze strony Apache, argumentów itd. – takie ploteczki, może będzie tak, a może inaczej :) Wszystko byłoby ok gdyby nie przebijająca frustracja i narzekania na IBMa. Czemu nie zrobił tego wcześniej, że kod nieładny (chociaż z tego co można przeczytać jeszcze go nikt nie analizował :)).
Nie ma co więcej biadolić na artykuł :)