Jako stosunkowo młody rocznik spory wpływ na moje „wychowanie” miały wszelkiego rodzaju gry komputerowe i rozrywki elektroniczne. Większą część asortymentu ówcześnie posiadanych przeze mnie konsol zajmowały platformówki, od Mario i Giana Sisters zaczynając, a kończąc na stworzonych w technologii 3D Spyro czy Crash Bandicoot. Tym sentymentalniej podszedłem do przetestowania stosunkowo nowej produkcji niemieckiego studia Mimimi Productions, zatytułowanej The Last Tinker: City of Colours. Korzystając z okazji chciałbym podziękować wyżej wymienionej ekipie za udostępnienie na potrzeby niniejszych testów kopii swojej gry. Po wpisaniu kodu i pobraniu tytułu zabrałem się do testowania.
Początki w The Last Tinker
Po uruchomieniu dwugigowego klienta platformówki powitało mnie proste menu z kilkoma jeszcze prostszymi opcjami, typowymi dla produkcji wykorzystujących silnik Unity. Chociaż według zaleceń twórców najbardziej optymalną formą sterowania jest pad, zdecydowałem się grać za pomocą klawiatury i myszy z powodu braku takowego kontrolera. Nie zagłębiając się mocno w ustawienia graficzne uruchomiłem właściwą rozgrywkę.
Jeszcze zanim odpaliła się gra, dano mi możliwość wyboru jednego z czterech poziomów trudności. Sam na potrzeby niniejszej recenzji czując się weteranem gatunku wybrałem drugi najtrudniejszy. Od razu moją uwagę przykuł najłatwiejszy poziom trudności określony jako „Dla Dzieci”, przez co postaram się ocenić grę również pod kątem najmłodszych użytkowników komputera. Wciskamy start i zaczynamy naszą rozgrywkę.
Kilka słów o głównej postaci
W The Last Tinker wcielamy się w postać małpo-podobnego chłopca o imieniu Koru. Zamieszkuje on niewielki drewniany domek, w grze określony jako Kryjówka (ang. hideout). Ciekawym elementem jest fakt, że samo pochodzenie chłopca oraz jego przeszłość jest zupełnie nieznana. Bynajmniej nie przeszkadza to we wczuwaniu się w klimat świata kolorów, przeciwnie – przeżywamy tylko i wyłącznie teraźniejszość danej postaci, jej aktualne odczucia oraz postępowanie.
Koru jest nastoletnim chłopcem, cieszącym się sporą reputacją wśród mieszkańców jego wioski. Jest osobą uzdolnioną zarówno artystycznie, jak i fizycznie. W jego codziennych zajęciach towarzyszy mu latający zwierzak o imieniu Tap, będący dla Koru przewodnikiem oraz głosem w dialogach.
Obecność towarzysza wynika nie tylko z małomówności bohatera, ale też z inspiracji twórców takimi grami, jak Jak & Daxter czy Banjo Kazooie. Z powodu ogromnego rozmiaru świata Tap może nam w każdej chwili wskazywać drogę, co jest wygodne dla osób, które mają problemy z orientacją na mapie.
Przygodę czas zacząć
Jak na każdą dobrą grę przystało The Last Tinker również uraczy gracza ciekawą i pełną napięcia historią. Właściwa fabuła zaczyna się, gdy główny bohater przypadkowo uwalnia na świat kolorów Ponurość (ang. the bleakness), która będąc ogromnym zagrożeniem dla pełnego barw świata stanie się powodem do współpracy pierwotnie skłóconych ze sobą ludów.
W pełnej uroku przygód, Koru odwiedza trzy części byłego Miasta Kolorów. Bardzo urzekł mnie sam charakter każdej z wymienionych krain, które chociaż są odmienne, dopełniają się wzajemnie.
Mieszkańcy czerwonej dzielnicy polegają na sile, która w rezultacie przemieniła się w ksenofobię oraz chęć dominacji nad innymi. Zielona kraina mimo wysokiego poziomu rozwoju technologii, uległa strachowi. Ostatnia, niebieska dzielnica z waleczności przerodziła się w miejsce pełne smutku oraz rezygnacji.
Pośrednikiem między każdą krainą jest Koru, będący tytułowym ostatnim Tinkerem posiadającym moce każdej nacji. Chociaż fabuła jest wciągająca, problem pojawia się po ukończeniu wątku głównego. Gra nie oferuje praktycznie żadnych zadań dodatkowych. Nie powinna to jednak być wielka przeszkoda dla większości graczy.
Miasto Kolorów
Jedną z rzeczy, na które zawsze zwracam uwagę zwłaszcza jako miłośnik RPG jest sam świat gry. Jeśli chodzi o The Last Tinker muszę powiedzieć, że nie czułem się zawiedziony. Odwiedzane przez Koru krainy są piękne i doskonale oddają bajkowy klimat gry. Nie trudno się domyślić, że elementy otoczenia przypominają z wyglądu wytwory Papier-mâché, które wyraźnie dają do zrozumienia, że jest to świat fantastyczny.
Domki mają dobrze odwzorowane szczegóły a paleta barw wykorzystana w grze jest szeroka. Tym wyraźniej widzimy zniszczenia wywołane przez Ponurość, pod wpływem której kolory blakną i stają się posępne. Pod tym względem gra wywołała na mnie ogromne wrażenie wyjątkowego kunsztu grafika oraz animatora. Ciekawym elementem świata są również poukrywane po całej mapie pędzle, które po odnalezieniu i zebraniu dadzą nam dostęp do wyjątkowych prac graficznych oraz kodów, uatrakcyjniających rozgrywkę.
Walcząc z szarością
Jeśli chodzi o elementy walki, The Last Tinker może się pochwalić bardzo zręcznościowym i pełnym swobody systemem walki. Poza zwyczajnymi atakami, Koru może korzystać z różnego rodzaju ciosów, tworzyć kombinacje oraz stosować ataki z zaskoczenia.
Wiele nowych ciosów można kupić za rozsiane po całej planszy kryształy. Wyraźnie widać, że to walka jest właśnie najsilniejsza strona gry. Poza zwyczajnymi atakami co jakiś czas możemy skorzystać z pomocy mocy, pozyskanych na drodze fabularnej duchów kolorów.
W ten sposób możemy pokonywać niemal od razu każdego, nawet największego przeciwnika. Przykładowo możemy skorzystać z mocy zielonego ducha i sprawić, by strwożeni wrogowie wpadli w kolczaste krzaki lub spadli z klifu.
Poza metodami konwencjonalnymi może tak się zdarzyć, że do walki będziemy mogli skorzystać z pomocy Biggsa, przyjaznego olbrzyma, który potraktowany naszą mocą będzie mógł wspomóc nas swoimi umiejętnościami. Jeżeli uwzględnimy przy tym fakt, że nasz kompan ma również opcję zamiany w wybuchowego karzełka o imieniu Bomber, sposobów na pokonanie przeciwności jeszcze dodatkowo przybędzie. O ile sama walka jest bardzo dobrze zrobiona, sama fabuła z powodu swojego rozbudowania daje graczowi nowe umiejętności stopniowo, co nie wywiera u gracza tak dużej presji.
Podsumowanie The Last Tinker
Jako miłośnik platformówek nie mogę powiedzieć, żebym był zawiedziony. Wady gry, które pierwotnie miałem opisać, takie jak brak możliwości skakania czy niski poziom trudności zagadek okazały się tak małe w porównaniu z pozytywnymi aspektami, że postanowiłem o nich wspomnieć tylko jednym słowem w podsumowaniu. Jeżeli macie w domu pociechy lub sami graliście w podobne gry i jesteście sentymentalni to serdecznie zapraszam.
Plusy
- Wciągająca fabuła zarówno dla dziecka jak i dla dorosłego
- Barwny i pełen szczegółów świat
- Rozbudowany system walki
- Ciekawy bohater
- Obecność poziomu trudności „Dla Dzieci”
Minusy
- Mała ilość zadań pobocznych
- Po ukończeniu wątku fabularnego brak dodatkowych misji
- Niektórym może przeszkadzać brak możliwości skakania
Nasza ocena: 8/10
Jak przeczytałem tytuł to myślałem, że to znowu jakiś „Tęczowy” projekt a po kilku screenach myślałem już, że główny bohater to jakiś postać reprezentująca LGBT ale na szczęście to tylko zły sen – Uffff… to tylko gra ;)
Hahaha:-)
Masakra….. LGBT jest wszedzie :/
Opis gry super :)