Kolejny indyk, którego przyszło mi recenzować przywędrował do mnie z północnej Holandii. I choć Holendrzy z natury uwielbiają różnokolorowe krajobrazy, tamtejsze Concave Studio tworząc Pulstar kierowało się zasadą „mniej znaczy więcej”, uszczuplając do bólu wszystkie elementy gry. Celem było wyciągnąć esencję z klasycznych twin-stick shooterów bez zbędnej otoczki, jednak pogoń za minimalizmem okazała się być gwoździem do trumny.
W grze kierujemy kulą światła, która występuje w roli ożywionej gwiazdy, a naszym zadaniem jest utrzymanie jej jak najdłużej przy życiu. To nie lada wyzwanie, biorąc pod uwagę zwiększającą się co chwilę ilość obcych ciał. I tutaj pojawiło się pierwsze rozczarowanie – nie ma jakiejkolwiek możliwości na zmianę poziomu trudności. Ma to związek z tym, że nasze wyniki zapisywane są do internetowej księgi rekordów gry, wobec czego wszyscy muszą mieć równe szanse. Mimo to, niesmak pozostaje. Chciałem zainteresować nią siostrzeńca, ale biedak nie wytrzymywał nawet minuty.
Zakładając jednak, że temat arcade nie jest nam obcy i bez problemów wytrzymamy parę minut walki z intruzami, możemy się nieźle odprężyć. Tytuł nie wymaga myślenia, a jedynie sprawnej myszki i zręczności, doskonale sprawdza się więc w pochmurne wieczory po ciężkim dniu. Jak zdążyłem wspomnieć, oprawę audiowizualną cechuje minimalizm, ale jest on znośny w kwestii efektów – pomimo, że przeciwników reprezentują zaledwie dwuwymiarowe sprite’y, wszystko trzyma się kupy i jest bardzo przyjemne. Na uwagę zasługuje również tajemniczy, delikatny motyw muzyczny w tle, który jest zresztą interaktywny i nabiera tempa zależnie od naszych poczynań.
Jednakże usilne odchudzanie ma swoje granice, a przekroczenie ich w przypadku Pulstar doprowadziło do tego, że mimo wcześniejszych zalet, dosyć szybko zaczyna pochłaniać nas nuda. W końcu jak długo można zdobyć te same bonusy i mierzyć z tymi samymi, trzema rodzajami przeciwników. Sunące na nas ośmiornice, strzelające pociskami kosmiczne ślimaki i demonicznie kule rozpadające się na parę mniejszych pocisków to za mało, aby zatrzymać nas przy tej produkcji na dłużej. Nawet plansza, chociaż wykonana ze smakiem, z upływem czasu zaczyna męczyć.
Wówczas, jedynym czynnikiem motywującym do dalszej gry jest chęć podbicia dotychczasowych rekordów i wspięcia się w internetowym rankingu. Ale i tu pojawia się problem, albowiem w okolicach trzeciej i piątej minuty poziom trudności gwałtownie skacze wzwyż i nawet najbardziej wytrwali wyjadacze osiągali w gąszczu wrogów zaledwie parę minut więcej. Większość potencjalnych graczy czeka zatem przechodzenie pierwszych 180 sekund automatem, bez jakichkolwiek urozmaiceń.
Przesiąknięty nudą szukałem trybów z inną rozgrywką, ale nic nie znalazłem – jak redukować, to redukować. Do naszej dyspozycji oprócz singla jest tylko lokalny tryb wieloosobowy, w którym łączymy się z innymi internautami w drużyny i stajemy naprzeciw innym zespołom z całego świata. Nie wiedzieć jednak czemu, linuksowy klient kończył swoje działanie w momencie szukania współzawodników.
„No nonsense, just kill as long as you can to gain the highest score as possible!” – słyszeliśmy w oficjalnych zapowiedziach. Hasło brzmi świetnie dopóki nie spędzimy z Pulstar parę solidnych godzin. Nie chciałbym jej jednak skreślać, bo w pewnym sensie mnie zauroczyła, więc najrozsądniej będzie polecić ją za ciekawy klimat i doskonałe pierwsze wrażenie, ale z adnotatką, żeby nie wymagać od niej za wiele. I być może dałbym jej bardzo wysoką notę, gdyby nie fakt, że konkurencja jest ogromna i na dłuższą metę wygrywa z pięknym, choć monotonnym dziełem Holendrów.
Pulstar – ciężkie jest życie gwiazdy | OSWorld.pl http://t.co/J5JWUjGObs via @OSWorldpl